29 września 2012

coś pozytywnego.

Codziennie noszę się z zamiarem napisania czegoś pozytywnego... Wiem, że mogę wyglądać na jakąś mega marudę bo narzekam cały czas na cały świat. Chcieć nie zawsze oznacza móc ;P

No dobra... wczoraj byłam na grzybach i przytargałam do domu 6 kilo grzybów. Jestem z siebie bardzo dumna, bo odkryłam nawet miejsce gdzie nikt nie chodzi chyba i znalazłam tam całą rodzinę kozaków czerwonych plus pół kosza innych grzybów. Mniamku mniamku... nie umiem niestety domyć rąk... o.O

Pracowity weekend mam generalnie. Jutro goście, więc trzeba posprzątać w całym domu i pomóc mamie. Do tego mam zaległe zdjęcia do zrobienia i nawet ostatnio mam wenę więc chętnie siadam do obróbki.
Chłopak mnie wkurza i zastanawiam się kiedy stracę cierpliwość i zamiast mnie dostanie pożegnalny list. Staram się już reagować w sposób żartobliwy nawet jeśli mnie obraża czy coś. Znalazłam na to zajebisty motyw - po prostu przyznaję mu rację.

Oto przykład dialogu z dnia wczorajszego . Siedzimy na kanapie i oglądamy film (chyba Dziewiąte Wrota). Wcześniej coś tam mamrotał, że chyba widział ten film czy coś, ale po dłuuuuższym czasie:
T: Nigdy nie widziałem tego filmu.
Siedzę cicho, bo w sumie skupiałam się na filmie i nie chciało mi się jakoś szczególnie odpowiadać. Za chwilę...
T: Nigdy nie widziałem tego filmu, a Ty?
Ja: (po chwili zastanowienia czy oglądałam czy nie) Chyba kiedyś widziałam.
T: No to czemu mi nie odpowiadasz jak się Ciebie pytam!!!!??? I czemu tak długo odpowiadasz?
Ja: Teraz się zapytałeś, to odpowiedziałam. Musiałam pomyśleć chwilę, czy oglądałam.
T: Nieprawda, wcześniej też się pytałem czy oglądałaś!!!!
Ja: Nie pytałeś.
T: Chyba rzadko myślisz jak to Ci sprawia taki kłopot. Parę razy w roku chyba tylko myślisz.
Ja: (z zachowaniem absolutnego spokoju) Tak tak... tylko parę razy w roku myślę i sprawia mi to trudność dlatego tak wolno Ci odpowiadam.

Pominęłam kawałek, że powiedziałam że powinien iść do lekarza, bo nie pamięta tego co powiedział 30 sekund temu. Bo takich przykładów to ja mogłabym wam mnożyć na pęczki. I czasem zaczynam się zastanawiać czy ze mną może jest coś nie tak, ale ja generalnie mam tak, że słucham tego co mówią ludzie i nie wciskam im niczego, czego nie powiedzieli. I najgorsze jest to, że to jeden z wielu przykładów, kiedy mnie irytuje i mam wrażenie że nie zakochałam się w takim facecie... i to nie była zaślepiająca miłość więc nie mogłam nie dostrzec jego "prawdziwego" oblicza... W takim razie wychodzi na to, że się zmienił, albo przestał udawać kogoś kim nie był...

26 września 2012

mała iskierka nadziei.

Jakoś tak w oko mi wpadło ostatnio coś takiego jak umowa absolwencka. Szkoda, że nie wcześniej bo siedzę już rok w domu i mogłam sobie już coś załatwić. Chodzi o to, że to umowa zawierana między absolwentem (minimum ukończone gimnazjum) a pracodawcą. W tym czasie absolwent może mieć nadal status bezrobotnego. :) Może zarabiać nie więcej niż dwukrotność minimalnego wynagrodzenia brutto. Pracodawca nie musi płacić ZUSu, jedynie zaliczkę na podatek dochodowy. Praktykant nie może mieć więcej niż 30 lat, a czas praktyki u jednego pracodawcy nie może przekroczyć 3 miesięcy.

Może jednak uda mi się coś znaleźć nie tracąc statusu bezrobotnego. Tak myślę, że zamiast CV napiszę po prostu taki list do potencjalnego pracodawcy informując go o tym, że chciałabym być zatrudniona na taką umowę i jakie wiążą się z tym korzyści dla niego.

Co Wy na to? Może się udać?

24 września 2012

brak planu B. part 2.

Podsumowując...
stanowisko moich rodziców jest takie, że wszystkiemu winne jest to, że nie mam papierka z napisem mgr... i to dlatego nie mogę znaleźć sobie pracy (choć na razie nie mogłam szukać przez ten wniosek)...
ta... niech im będzie. Mojemu chłopakowi nie podoba się to, że nie pracuje po 10 godzin dziennie tak jak on. Widzę, że mu strasznie nie leży że śpię czasem dłużej i dzwoni niby po 8 żeby mi powiedzieć, że już nie mógł się doczekać żeby mnie usłyszeć, a tak na prawdę wiem, że dzwoni po to żeby mnie obudzić. Fakt, miałam taki okres że spałam codziennie do 11, miałam doła, bo nawet nie miałam po co wstawać, ale wzięłam się w garść i staram się wstawać ok 8-9 i wykorzystywać czas najlepiej jak potrafię. Każdy kto dłużej nie pracował chyba mnie rozumie...
Plan na najbliższy czas wygląda tak, że czekam na decyzję co z moim wnioskiem o dofinansowanie na założenie firmy, od tego czasu jeszcze pół roku zanim dostanę kasę... gdyby wszystko poszło po mojej myśli i decyzja byłaby pozytywna to wymyśliłam, że albo znajdę coś na czarno albo na mojego chłopaka założymy firmę, która będzie zajmowała się sprzedażą na allegro. Oczywiście ja będę się wszystkim zajmować. Przynajmniej nie będę się nudzić czekając na moją dotację.
A co do Planu B - jeśli nie dostanę dotacji to szczerze mówiąc nie mam żadnej opcji...
Jak już mówiłam, u nas w mieście ciężko o coś dobrego. Należę do osób że coś typu sklep, kelnerowanie itp raczej nie wchodzi w grę. Po prostu się do tego nie nadaję. Na pracę w motoryzacji czy fotografii u nas małe szanse.
Za parę miesięcy mam zamieszkać z moim chłopakiem, a mnie nawet nie stać na podstawowe opłaty... I jeszcze muszę za studia bulić i do innego miasta jeździć. Same koszty, koszty, koszty....
Najchętniej bym się wyrwała stąd, przynajmniej na jakiś czas... ale mój chłopak nigdy nie wyjedzie nigdzie indziej mieszkać czy nawet na jakiś czas popracować. Kiedyś pracował za granicą, teraz już jest tutaj od jakichś paru lat. Czuję się trochę jak w klatce. Ni w lewo, ni w prawo...

22 września 2012

brak planu B. part 1.

Co chwilę słyszę od mojej mamy, że powinnam wiedzieć co mam zamiar robić w życiu. To chyba znaczy że powinnam mieć ułożony plan do końca swojego życia minuta po minucie. Ja wiem co chcę robić, ale że jej to nie pasuje to chyba zadaje to samo pytanie bo ma nadzieje, że usłyszy kiedyś to co chciałaby usłyszeć.
Od lipca zeszłego roku nie pracuję, w sumie dzięki temu odzyskałam spokój ducha i uchroniłam się przed jeszcze większą nerwicą, bo tam gdzie pracowałam pracownika traktowało się jak śmiecia. Dwa miesiące dałam sobie trochę luzu i zajmowałam się swoimi pasjami, dorywczo dorabiałam, pojechałam na małe wakacje. W sierpniu poznałam mojego obecnego chłopaka. Chciałam się starać o dotację na założenie firmy, ale nikt mi ni potrafił powiedzieć w tamtym czasie (wrzesień, październik, listopad) kiedy dokładnie będzie nabór, a bezrobotnym należało przynajmniej być 3 miesiące, więc szukanie roboty i tak mijało się z celem. Ojciec chciał, żebym pomogła mu w jego firmie więc pomagałam... dogadaliśmy się na określone pieniądze za określone zadania. Niestety musiałam się upominać o kasę a i tak nigdy nie dostałam tyle na ile się umawialiśmy. W styczniu już dostawałam połowę tego co dostawałam wcześniej za taką samą robotę. Mój ojciec myślał, że przyjdę do firmy i nagle wszystko się zmieni i firma będzie zarabiać. Przedstawiłam cały plan jak postawić firmę na nogi przy minimalnych kosztach. Wszystko od A do Z! Niestety oni mają inne myślenie i  wydaje im się, że klienci sami do nich przyjdą. Pracowałam normalnie bodajże do kwietnia za mniej niż połowa ustalonej stawki. Potem to już prawie za darmo bo czasem nic nie dostawałam, a potem już 1/4 tego co miałam na początku za np 2-3 miesiące! Właściwie do niedawna chodziłam tam dorywczo, ale się wkurzyłam i stwierdziłam, że dopóki nie dostanę  zaległej kasy to już się tam nie pojawię. Wielka pomoc rodziców. Muszę cofnąć się trochę bo nie wytłumaczyłam czemu nie szukałam roboty. Najpierw nabór wniosków o dofinansowanie miał być w styczniu, potem lutym aż w końcu w marcu złożyłam papiery na założenie firmy a w maju niestety dowiedziałam się, że nie przeszłam dalej. Nie wiedziałam czy będę mogła składać papiery w drugim terminie i czekałam aż do września. W międzyczasie szukałam pracy i stwierdziłam, że najwyżej zrezygnuje ze swoich marzeń i pójdę do normalnej roboty. I tak nie znalazłam nic. Parę dni temu znów złożyłam wniosek i teraz będę czekać jakieś półtora miesiąca na wyniki. Codziennie patrzę na oferty pracy i pytam się znajomych czy może kogoś nie znają... Jak już pisałam wcześniej lipa na maksa.... nawet po znajomości. Chciałam przedstawić w tej notce jak jestem postrzegana przez mojego chłopaka czy rodziców, ale za bardzo się to rozciągnęło i będę musiała napisać to w następnej... i o co chodzi z brakiem planu B...

15 września 2012

tak jak jest.

Bywają w życiu tak beznadziejne dni, że ciężko nawet wytłumaczyć to dokładnie. Chcę zmienić coś w swoim życiu, ale z różnym skutkiem mi to wychodzi... Rzucam palenie, ograniczam picie kawy, zaczynam więcej się ruszać i w końcu chcę znaleźć jakąś pracę. Z tą pracą to ciężko, bo na razie nie mogę mieć żadnej umowy i szukam po znajomych i znajomych znajomych i znajomych znajomych znajomych. Apropos pracy to dziś znalazłam dobry demot "Student to taki bezrobotny, z którego rodzice są dumni" - od siebie dodałabym "i były student". Moi rodzice niestety nie są dumni, ponieważ pomimo tego, że skończyłam 5 lat studiów, to nie napisałam mgr w terminie i przez te zawirowania ze studiami jednolitymi i 3+2 to aktualnie robię różnice programowe i uczęszczam ze studentami z 1, 2 i 3 roku bo muszę zrobić licencjat... Potem znów będę robić różnice i mgr. Czad. W każdym razie moi rodzice mocno wierzą w to, że jeśli tylko dostanę dyplom od razu znajdę pracę (choć nie chcę pracy w zawodzie). W CV i tak zawsze piszę "studia magisterskie" i jakoś mi to nie pomaga w znalezieniu pracy, pomimo, że zrobiłam równo ze studiami dodatkowo szkołę policealną i nie brakuje mi doświadczenia, praktyk, staży itp. Właściwie powiem szczerze, że w moim mieście znalezienie dobrej pracy bez znajomości graniczy z cudem. Nawet mając znajomości jest ciężko... Uruchamiam każdą możliwą opcję "przez znajomości" i wcale nie jest łatwo. Czyżby nadszedł super kryzys w naszym super kraju? Beznadzieja. Idę spać. Gud Najt ;)