3 grudnia 2012

jebudu.

Wczoraj wylądowałam na naszej ziemi ojczystej... Chociaż lądowanie było miękkie to mój powrót do rzeczywistości opisuje mniej więcej słowo JEBUDU!!! Nie łatwo się przestawić na normalne życie... Jeszcze za dużo myśli rozprasza moją psychikę. Znów za dużo bym chciała... Znów za dużo myślę... Zajmie mi to pewnie chwilkę zanim się ogarnę... Ale wrócę za tą chwilkę i dodam jakieś zdjęcia i opowiem jak było...

24 listopada 2012

w zawieszeniu.

Już wcześniej chciałam zajrzeć tutaj i coś napisać, ale jakoś mi się nie składało i to przekładałam, a to przed urodzinami, a to po urodzinach... ale oto jestem :)
Tak więc, 9 listopada były moje urodziny... bosko... skończyłam 26 lat... bliżej do 30 niż dalej. Trudno. Oczywiście świętowałam je z moim przyjaciółmi, a zdecydowałam się na to w ostatnim momencie i trochę spontanicznie... ale impreza była przednia. Dawno nie miałam takich fajnych urodzin.
Dostałam wstępną decyzję jeśli chodzi o dotację, ale oficjalna lista będzie chyba koło grudnia. Mam w miarę bezpieczną pozycję więc nie powinnam spaść do tych co nie zaliczają się do dotacji :)
No i dostałam najfajniejszy prezent urodzinowy ever! Bilet lotniczy. Jupi! W poniedziałek lecę na tydzień do mojej przyjaciółki, która mieszka obecnie za granicą. Okropnie się cieszę, że będę miała ją i piękne krajobrazy do fotografowania... Bosko... Relax na maksa... :D
Spełnia się chyba też powoli moje małe marzenie o własnym programie na pewnym internetowym kanale.
Ale jak to w życiu bywa nie może być zbyt kolorowo... ostatni czas przynosił mi dobre jak i złe wiadomości... to się mieszało... i to mnie wkurzało trochę. Mam nadzieję, że podróż pozwoli mi się zdystansować i odpocząć.
Moja koleżanka, którą znam od urodzenia i jest mi bardzo bliska przeprowadza się do innego miasta, bo znalazła tam lepszą pracę. Szkoda tylko że w drugą stronę niż moja uczelnia i że 250 km ode mnie. Z jednej strony się cieszę, że jej się udało a z drugiej jest mi strasznie smutno, że się przeprowadza... Będzie mi jej brakowało. Nawet jak to piszę to chce mi się płakać... Najpierw wyjechała moja przyjaciółka parę lat temu, a teraz ona... niedługo sama zostanę w tym mieście...
Z T. jak to z T... na długo się nie poprawiło... jest w kratkę pomimo moim dużych starań. W sumie to już sama nie wiem co powinnam zrobić... wkurza mnie tak czasem, że mam ochotę go czymś rzucić albo jego rzucić. W międzyczasie na prawdę myślałam, że się rozstaniemy. Oczekuję tylko tego, żeby nie unosił się z byle powodu i żeby podczas dyskusji mnie nie obrażał. Dla niego wielką obrazą jest jak mu powiem, że "nie słuchałeś na polskim jak pani mówiła o czytaniu tekstu ze zrozumieniem" a to że on mi powie "jesteś tak pusta, że zmieściła byś się w szparze między drzwiami a podłogą" to już pikuś. Dla niewtajemniczonych - z nim się nie da dyskutować, ponieważ albo zapomina co powiedział, albo mnie obrazi np. "jesteś głupia" a za chwilę mówi, że ja mu powiedziałam że jest głupi, a on mi nic takiego nie mówił. Czasem sama zachodziłam w głowę, że może ze mną jest coś nie tak jak trzeba... więc zaczęłam się pytać znajomych czy mam tendencje do tego, żeby coś wmawiać komuś, że coś powiedział a tego nie powiedział albo coś w ten deseń. Nikt z nich nie zauważył u mnie takiej tendencji... a uwierzcie to są tacy ludzie, którzy są szczerzy wobec mnie. Inną sprawą są sprawy łóżkowe... gdzie to T boli głowa albo jest zmęczony. Takiego przypadku jeszcze nie przerabiałam... (ale znam jedno rozwiązanie - "zapasowy") a potem mi wmawia, że nie ogląda pornosów... kłamstwo w żywe oczy... już też o tym rozmawialiśmy... i zarzeka się że już nie ogląda... ale ja swoje wiem... głupia nie jestem a historia przeglądarki sama sobie pornusów nie otwiera. Oczywiście nie mówię mu że mu kontroluję historię przeglądarki, bo by zaczął ją usuwać... raczej sprawdzam jego reakcje jak kłamie, bo ja mam wewnętrzny radar na kłamstwo, ale on jako jeden z nielicznych potrafi mnie oszukać dlatego muszę poobserwować go jakiś czas. Mniej więcej już wiem kiedy kłamie, bardzo się wtedy denerwuje i unosi i oskarża mnie o to, że jak w ogóle mogę tak myśleć (ciężko to wytłumaczyć dokładnie)... A większość ludzi stara się zachować spokój jeśli kłamią. A może nie? Nie wiem z resztą.... Coś przebąkiwał o oświadczynach w moje urodziny, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Ja mam swój limit czasu na takie rzeczy... w jego przypadku dużo czasu nie zostało. Ale i tak czekam na poprawę relacji...

Czasem mam ochotę pierdyknąć tym wszystkim... A z drugiej strony myślę sobie, że dla każdego kiedyś wyjdzie słońce.

P.S w końcu rzuciłam palenie... po 11 latach... bez żadnej traumy i żalu po przeczytaniu książki Allena Carra - Możesz rzucić palenie. Zrób to teraz. Prosty sposób na rzucenie palenia. - jeśli nie wierzycie, że da się rzucić fajki z dnia na dzień i po przeczytaniu książki to ją po prostu przeczytajcie... ;) może uwierzycie. Jeśli palicie to pewnie 90% z was rzuci.


26 października 2012

kryzys.

Chyba lepiej mi było jak nie szukałam pracy tak intensywnie jak ostatnio to robię. To wpędza mnie w coraz większego doła, bo najzwyczajniej nie ma ofert. Jakaś porażka. Jak się pojawi jedna oferta na dzień, na którą mogę wysłać zgłoszenie to jest dobrze. Co za miasto... Sądzę, że 100 km dalej miałabym mniejszy problem ze znalezieniem roboty. Ale nie mogę... bo jak powiedziałam T., że będę codziennie dojeżdżać to mi powiedział, że od razu możemy się rozstać o.O. Dla mnie to jest bardzo egoistyczne podejście...

Wyniki dotacji będą dopiero w 3 tygodniu listopada!!! Wniosek złożyłam dokładnie 13 września, czyli dzień przed zakończeniem naboru. Nawet jakbym się dostała dalej to trzeba będzie poczekać na ocenę biznes planów, a otworzenie działalności pewnie koło kwietnia, maja. Powoli dostaję jobla siedząc w domu. Znów mi się wszystkiego odechciewa. Wczoraj cały dzień spędziłam w łóżku. Pogoda mi nie pomaga w nastawieniu na opcję "optymistyczne podejście do życia". Ja muszę wstawać rano i mieć cel. Wczoraj w sumie miałam w planach porządki ale uziemił mnie ból jakiegoś przyczepu koło łopatki i lipa. Nawet głową nie mogłam za bardzo ruszać. Dziś na szczęście lepiej. Ufff....

Na domiar złego moja mama zaczyna naciskać na spotkanie z rodzicami T. Jakoś mnie to nie cieszy szczególnie. Wręcz wolałabym żeby poznali się jak najpóźniej. Już nie raz jak było lato zapraszałam mamę T, żeby do nas przyjechała, ale cały czas się wykręcała więc olałam sprawę (ileż można prosić!), a pewnego pięknego dnia stwierdziłam nawet, że nie bardzo chcę żeby się poznawali (pewne traumatyczne przeżycie). No i moi rodzice z nami też chcą porozmawiać. Pewnie jutro. Może gdybym miała stały dochód to było by mi łatwiej podchodzić do takich spraw. Ale na prawdę źle się czuję z tym, że nie zarabiam... i to ostatnio główny powód moich frustracji i kłótni z T. Bo nie lubię jak ktoś mi wiecznie przypomina, że nie mam kasy!

19 października 2012

sprawy ważne i mniej ważne.

Pogoda dopisuje, po prostu bosko... Słońce świeci i jest cudownie... :) Taką jesień właśnie lubię najbardziej.

Ostatnio miałam starcie z T. Już przekroczył granice i się na prawdę zagotowałam... i wyrzuciłam mu wszystko co mnie wkurzało dając do zrozumienia, że nie chcę być z kimś takim. Na jego szczęście zrozumiał  swoje błędy i obiecał poprawę. I ostatnio nawet dobrze układa się między nami. Oby jak najdłużej. W gruncie rzeczy dobry z niego człowiek tylko chyba ostatnio się trochę pogubił i trzeba było sprowadzić go na ziemię.

Zastanawiałam się nad sprawami związanymi z mrocznymi stronami naszego życia, czyli tajemnice, o których nikomu się nie mówi. Ja mam jedną taką, o której nie wie nikt oprócz mnie. Nigdy się nią nie "pochwaliłam" nikomu... nawet najlepszej przyjaciółce. No ale to w sumie tylko jedna. A są na przykład takie, które powierzamy jednej osobie, której ufamy. Wydaje mi się, że każdy ma swoje tajemnice i sprawy o których nie mówi nikomu, choć czasem chciałby zrzucić ciężar tego z siebie, to wie, że nie można ufać ludziom... Poza tym z tajemnicami trzeba nauczyć się żyć i zamykać pewne drzwi w odpowiednich momentach... Każdy ma swoją "mroczną" stronę, tak samo jak moneta ma dwie strony. U jednych ta tajemnicza strona jest przyjemna a u niektórych mniej... Życie nauczyło mnie jednego - nie warto się "chwalić" się tajemnicami. Nigdy nie wiesz co się może wydarzyć między Tobą a osobą, której powierzasz swój sekret...

11 października 2012

ześwirne se.

Ciekawe ilu z was myślało, że zatrułam się tymi moimi grzybami? :P

Dawno mnie nie było... bo albo chodziłam na grzyby albo zapierniczałam z obróbką zdjęć. W sumie to od paru dni non stop siedzę przy tych zdjęciach. Dziś po 11 godzinach opuściła mnie wena więc piszę tutaj w końcu. Jestem wykończona. Nie tylko zdjęciami... Koniec z darmowymi sesjami. Też muszę z czegoś żyć.

Potrzebne mi wsparcie... psychiczne... to straszne... kiedyś wierzyłam we własne siły, byłam bardzo silną osobą. Teraz czuje się stłamszona przez moich rodziców i faceta. Ja myślałam, że w związku to powinno się siebie nawzajem motywować. A mojego T to tylko na demotywowanie stać. Kiedyś był inny. W ogóle się nie kłóciliśmy, było super. I nagle się zmienił. Ot tak sobie...

Brak kasy (1,40 na koncie) to kolejny frustrujący mnie problem... a rata za TV i rachunek za telefon same się nie zapłacą. A pracy jak nie było tak nie ma. Już uderzam gdzie mogę. Łapię się ostatnich desek ratunku. To mnie mega dołuje... za każdym razem jak myślę, że może mam szansę i do mnie zadzwonią to i tak nie dzwonią. Pomimo, że mój facet zarabia ponad 3 koła na miesiąc i mieszka nadal z rodzicami to nie zamierza mi pomagać, a ja nawet nie chcę, bo raz dał mi stówkę na ratę TV i teraz słyszę jak to on baaaaaaardzo mi pomaga... Gdybym miała choć trochę oszczędności to mogłabym gdzieś uciec na 2-3 dni. Zaczynam mieć znów dość wszystkiego. Dobrze, że mam przyjaciół, którzy podnoszą mnie na duchu. Ale niestety praca, żony, mężowie, dzieci itp sprawia, że nie spotykam się z nimi tak często... Z resztą pewnie sami wiecie...

Mamy zamieszkać razem już niedługo (ok. 3 miesiące). Im bliżej tym gorzej się z tym czuje... Już nie będę mogła sobie marzyć o wyjeździe gdzieś, będę przybita w tym mieście na amen. Dostaję od moich rodziców duży dom jednorodzinny z cudownym ogrodem. Oni sami przenoszą się do miasta. Wiem, że mam super, bo nie muszę brać jakiegoś kosmicznego kredytu na 30 lat. Ale dom też nowy nie jest więc z czasem trzeba będzie coś zrobić z paroma rzeczami. Ja się cieszę bardzo, ale bardziej się będę cieszyć jak będę miała pracę, bo chciałabym żeby było mnie stać na tą chatę. W końcu to dom rodzinny i lubię tu mieszkać. Mój T za to cały czas znajduje jakieś "dziury" w całym... już mnie to drażni. Tak się ostatnio wkurzyłam na niego, że aż mu powiedziałam, że jak nie chce się wprowadzać to niech się nie wprowadza i do usranej śmierci mieszka ze swoją mamusią i że jak mu coś nie pasuje to niech bierze kredyt na 40 lat i sam zbuduje swój dom a nie wiecznie coś w moim by wywracał do góry nogami. Nic się nie odezwał. Nic. Wmurowało go totalnie. Ja wiem że to będzie "nasz" dom, ale mnie to wkurza jak on co chwilę wymyśla co trzeba zmienić, choć tak na prawdę nie trzeba i jeszcze narzeka, że za drogo wychodzi... Wszystkie opłaty w tej chacie to ok 1000 zł na miesiąc. A dom ma jakieś 200 metrów kw. (chyba całkowitej powierzchni).

Niedługo zeświruję z tą całą sytuacją...

29 września 2012

coś pozytywnego.

Codziennie noszę się z zamiarem napisania czegoś pozytywnego... Wiem, że mogę wyglądać na jakąś mega marudę bo narzekam cały czas na cały świat. Chcieć nie zawsze oznacza móc ;P

No dobra... wczoraj byłam na grzybach i przytargałam do domu 6 kilo grzybów. Jestem z siebie bardzo dumna, bo odkryłam nawet miejsce gdzie nikt nie chodzi chyba i znalazłam tam całą rodzinę kozaków czerwonych plus pół kosza innych grzybów. Mniamku mniamku... nie umiem niestety domyć rąk... o.O

Pracowity weekend mam generalnie. Jutro goście, więc trzeba posprzątać w całym domu i pomóc mamie. Do tego mam zaległe zdjęcia do zrobienia i nawet ostatnio mam wenę więc chętnie siadam do obróbki.
Chłopak mnie wkurza i zastanawiam się kiedy stracę cierpliwość i zamiast mnie dostanie pożegnalny list. Staram się już reagować w sposób żartobliwy nawet jeśli mnie obraża czy coś. Znalazłam na to zajebisty motyw - po prostu przyznaję mu rację.

Oto przykład dialogu z dnia wczorajszego . Siedzimy na kanapie i oglądamy film (chyba Dziewiąte Wrota). Wcześniej coś tam mamrotał, że chyba widział ten film czy coś, ale po dłuuuuższym czasie:
T: Nigdy nie widziałem tego filmu.
Siedzę cicho, bo w sumie skupiałam się na filmie i nie chciało mi się jakoś szczególnie odpowiadać. Za chwilę...
T: Nigdy nie widziałem tego filmu, a Ty?
Ja: (po chwili zastanowienia czy oglądałam czy nie) Chyba kiedyś widziałam.
T: No to czemu mi nie odpowiadasz jak się Ciebie pytam!!!!??? I czemu tak długo odpowiadasz?
Ja: Teraz się zapytałeś, to odpowiedziałam. Musiałam pomyśleć chwilę, czy oglądałam.
T: Nieprawda, wcześniej też się pytałem czy oglądałaś!!!!
Ja: Nie pytałeś.
T: Chyba rzadko myślisz jak to Ci sprawia taki kłopot. Parę razy w roku chyba tylko myślisz.
Ja: (z zachowaniem absolutnego spokoju) Tak tak... tylko parę razy w roku myślę i sprawia mi to trudność dlatego tak wolno Ci odpowiadam.

Pominęłam kawałek, że powiedziałam że powinien iść do lekarza, bo nie pamięta tego co powiedział 30 sekund temu. Bo takich przykładów to ja mogłabym wam mnożyć na pęczki. I czasem zaczynam się zastanawiać czy ze mną może jest coś nie tak, ale ja generalnie mam tak, że słucham tego co mówią ludzie i nie wciskam im niczego, czego nie powiedzieli. I najgorsze jest to, że to jeden z wielu przykładów, kiedy mnie irytuje i mam wrażenie że nie zakochałam się w takim facecie... i to nie była zaślepiająca miłość więc nie mogłam nie dostrzec jego "prawdziwego" oblicza... W takim razie wychodzi na to, że się zmienił, albo przestał udawać kogoś kim nie był...

26 września 2012

mała iskierka nadziei.

Jakoś tak w oko mi wpadło ostatnio coś takiego jak umowa absolwencka. Szkoda, że nie wcześniej bo siedzę już rok w domu i mogłam sobie już coś załatwić. Chodzi o to, że to umowa zawierana między absolwentem (minimum ukończone gimnazjum) a pracodawcą. W tym czasie absolwent może mieć nadal status bezrobotnego. :) Może zarabiać nie więcej niż dwukrotność minimalnego wynagrodzenia brutto. Pracodawca nie musi płacić ZUSu, jedynie zaliczkę na podatek dochodowy. Praktykant nie może mieć więcej niż 30 lat, a czas praktyki u jednego pracodawcy nie może przekroczyć 3 miesięcy.

Może jednak uda mi się coś znaleźć nie tracąc statusu bezrobotnego. Tak myślę, że zamiast CV napiszę po prostu taki list do potencjalnego pracodawcy informując go o tym, że chciałabym być zatrudniona na taką umowę i jakie wiążą się z tym korzyści dla niego.

Co Wy na to? Może się udać?

24 września 2012

brak planu B. part 2.

Podsumowując...
stanowisko moich rodziców jest takie, że wszystkiemu winne jest to, że nie mam papierka z napisem mgr... i to dlatego nie mogę znaleźć sobie pracy (choć na razie nie mogłam szukać przez ten wniosek)...
ta... niech im będzie. Mojemu chłopakowi nie podoba się to, że nie pracuje po 10 godzin dziennie tak jak on. Widzę, że mu strasznie nie leży że śpię czasem dłużej i dzwoni niby po 8 żeby mi powiedzieć, że już nie mógł się doczekać żeby mnie usłyszeć, a tak na prawdę wiem, że dzwoni po to żeby mnie obudzić. Fakt, miałam taki okres że spałam codziennie do 11, miałam doła, bo nawet nie miałam po co wstawać, ale wzięłam się w garść i staram się wstawać ok 8-9 i wykorzystywać czas najlepiej jak potrafię. Każdy kto dłużej nie pracował chyba mnie rozumie...
Plan na najbliższy czas wygląda tak, że czekam na decyzję co z moim wnioskiem o dofinansowanie na założenie firmy, od tego czasu jeszcze pół roku zanim dostanę kasę... gdyby wszystko poszło po mojej myśli i decyzja byłaby pozytywna to wymyśliłam, że albo znajdę coś na czarno albo na mojego chłopaka założymy firmę, która będzie zajmowała się sprzedażą na allegro. Oczywiście ja będę się wszystkim zajmować. Przynajmniej nie będę się nudzić czekając na moją dotację.
A co do Planu B - jeśli nie dostanę dotacji to szczerze mówiąc nie mam żadnej opcji...
Jak już mówiłam, u nas w mieście ciężko o coś dobrego. Należę do osób że coś typu sklep, kelnerowanie itp raczej nie wchodzi w grę. Po prostu się do tego nie nadaję. Na pracę w motoryzacji czy fotografii u nas małe szanse.
Za parę miesięcy mam zamieszkać z moim chłopakiem, a mnie nawet nie stać na podstawowe opłaty... I jeszcze muszę za studia bulić i do innego miasta jeździć. Same koszty, koszty, koszty....
Najchętniej bym się wyrwała stąd, przynajmniej na jakiś czas... ale mój chłopak nigdy nie wyjedzie nigdzie indziej mieszkać czy nawet na jakiś czas popracować. Kiedyś pracował za granicą, teraz już jest tutaj od jakichś paru lat. Czuję się trochę jak w klatce. Ni w lewo, ni w prawo...

22 września 2012

brak planu B. part 1.

Co chwilę słyszę od mojej mamy, że powinnam wiedzieć co mam zamiar robić w życiu. To chyba znaczy że powinnam mieć ułożony plan do końca swojego życia minuta po minucie. Ja wiem co chcę robić, ale że jej to nie pasuje to chyba zadaje to samo pytanie bo ma nadzieje, że usłyszy kiedyś to co chciałaby usłyszeć.
Od lipca zeszłego roku nie pracuję, w sumie dzięki temu odzyskałam spokój ducha i uchroniłam się przed jeszcze większą nerwicą, bo tam gdzie pracowałam pracownika traktowało się jak śmiecia. Dwa miesiące dałam sobie trochę luzu i zajmowałam się swoimi pasjami, dorywczo dorabiałam, pojechałam na małe wakacje. W sierpniu poznałam mojego obecnego chłopaka. Chciałam się starać o dotację na założenie firmy, ale nikt mi ni potrafił powiedzieć w tamtym czasie (wrzesień, październik, listopad) kiedy dokładnie będzie nabór, a bezrobotnym należało przynajmniej być 3 miesiące, więc szukanie roboty i tak mijało się z celem. Ojciec chciał, żebym pomogła mu w jego firmie więc pomagałam... dogadaliśmy się na określone pieniądze za określone zadania. Niestety musiałam się upominać o kasę a i tak nigdy nie dostałam tyle na ile się umawialiśmy. W styczniu już dostawałam połowę tego co dostawałam wcześniej za taką samą robotę. Mój ojciec myślał, że przyjdę do firmy i nagle wszystko się zmieni i firma będzie zarabiać. Przedstawiłam cały plan jak postawić firmę na nogi przy minimalnych kosztach. Wszystko od A do Z! Niestety oni mają inne myślenie i  wydaje im się, że klienci sami do nich przyjdą. Pracowałam normalnie bodajże do kwietnia za mniej niż połowa ustalonej stawki. Potem to już prawie za darmo bo czasem nic nie dostawałam, a potem już 1/4 tego co miałam na początku za np 2-3 miesiące! Właściwie do niedawna chodziłam tam dorywczo, ale się wkurzyłam i stwierdziłam, że dopóki nie dostanę  zaległej kasy to już się tam nie pojawię. Wielka pomoc rodziców. Muszę cofnąć się trochę bo nie wytłumaczyłam czemu nie szukałam roboty. Najpierw nabór wniosków o dofinansowanie miał być w styczniu, potem lutym aż w końcu w marcu złożyłam papiery na założenie firmy a w maju niestety dowiedziałam się, że nie przeszłam dalej. Nie wiedziałam czy będę mogła składać papiery w drugim terminie i czekałam aż do września. W międzyczasie szukałam pracy i stwierdziłam, że najwyżej zrezygnuje ze swoich marzeń i pójdę do normalnej roboty. I tak nie znalazłam nic. Parę dni temu znów złożyłam wniosek i teraz będę czekać jakieś półtora miesiąca na wyniki. Codziennie patrzę na oferty pracy i pytam się znajomych czy może kogoś nie znają... Jak już pisałam wcześniej lipa na maksa.... nawet po znajomości. Chciałam przedstawić w tej notce jak jestem postrzegana przez mojego chłopaka czy rodziców, ale za bardzo się to rozciągnęło i będę musiała napisać to w następnej... i o co chodzi z brakiem planu B...

15 września 2012

tak jak jest.

Bywają w życiu tak beznadziejne dni, że ciężko nawet wytłumaczyć to dokładnie. Chcę zmienić coś w swoim życiu, ale z różnym skutkiem mi to wychodzi... Rzucam palenie, ograniczam picie kawy, zaczynam więcej się ruszać i w końcu chcę znaleźć jakąś pracę. Z tą pracą to ciężko, bo na razie nie mogę mieć żadnej umowy i szukam po znajomych i znajomych znajomych i znajomych znajomych znajomych. Apropos pracy to dziś znalazłam dobry demot "Student to taki bezrobotny, z którego rodzice są dumni" - od siebie dodałabym "i były student". Moi rodzice niestety nie są dumni, ponieważ pomimo tego, że skończyłam 5 lat studiów, to nie napisałam mgr w terminie i przez te zawirowania ze studiami jednolitymi i 3+2 to aktualnie robię różnice programowe i uczęszczam ze studentami z 1, 2 i 3 roku bo muszę zrobić licencjat... Potem znów będę robić różnice i mgr. Czad. W każdym razie moi rodzice mocno wierzą w to, że jeśli tylko dostanę dyplom od razu znajdę pracę (choć nie chcę pracy w zawodzie). W CV i tak zawsze piszę "studia magisterskie" i jakoś mi to nie pomaga w znalezieniu pracy, pomimo, że zrobiłam równo ze studiami dodatkowo szkołę policealną i nie brakuje mi doświadczenia, praktyk, staży itp. Właściwie powiem szczerze, że w moim mieście znalezienie dobrej pracy bez znajomości graniczy z cudem. Nawet mając znajomości jest ciężko... Uruchamiam każdą możliwą opcję "przez znajomości" i wcale nie jest łatwo. Czyżby nadszedł super kryzys w naszym super kraju? Beznadzieja. Idę spać. Gud Najt ;)